Trwa ładowanie..

Tadeusz Łomnicki

Biografia

ur. 18 VII 1927 roku w Podhajcach niedaleko Lwowa, zm. 22 II 1992 roku w Poznaniu

Aktor, reżyser, dyrektor teatru, pedagog, rektor. Uważany za jednego z najwybitniejszych aktorów XX wieku.  

Ukończył Gimnazjum Handlowe w Dębicy k. Tarnowa i w 1942 roku przyjechał do Krakowa. Pracował jako robotnik kolejowy i liczarz w banku, równolegle pobierając lekcje gry na skrzypcach. W czasie wojny także podejmował pierwsze próby literackie. W lutym 1945 roku zapisał się do Studia Teatralnego przy Starym Teatrze w Krakowie, które prowadził Jerzy Ronard Bujański, a dwa miesiące później zadebiutował w Starym Teatrze epizodyczną rolą Pasterza w Mężu doskonałym Zawieyskiego. W 1945 roku zdał eksternistyczny egzamin aktorski przed komisją ZASP-u. Sezon 1946/47 spędził jako aktor w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Zagrał tam z wielkim powodzeniem Frania (Szczęście Frania Perzyńskiego), Chłopca z deszczu (Dwa teatry Szaniawskiego) i Puka (Sen nocy letniej Shakespeare'a), za którego został wyróżniony na Festiwalu Szekspirowskim w Warszawie. W 1947 roku wrócił do Krakowa, występował w Teatrze im. Juliusza Słowackiego i w Starym Teatrze, w którym zadebiutował jako dramaturg – sztuką Noe i jego menażeria, w której tytułową rolę Noego zagrał Gustaw Holoubek.

W 1949 roku wyjechał do Warszawy i został zaangażowany przez Erwina Axera do Teatru Współczesnego, z którym był związany do 1974 roku. W latach 1951–54 studiował reżyserię w warszawskiej PWST (dyplom w sez. 1964/65). W czasie fuzji Teatru Współczesnego z Naro­dowym zagrał tytuło­wą rolę w Kordianie Słowackiego, którą w 1956 roku zaprezentował w Teatrze Narodów w Paryżu. W zespole Teatru Współczesnego powstały jego wybitne role, zaliczane zarazem do największych osiągnięć w historii polskiego teatru: Orestes (Ifigenia w Taurydzie Goethego), Arturo Ui (Kariera Artura Ui Brechta), Jerry (Opowiadanie o Zoo Albee'go), Solony (Trzy siostry Czechowa), Łatka (Dożywocie Fredry), Głumow (Pamiętnik szubrawca Ostrowskiego), Kapitan Edgar (Play Strindberg Dürrenmatta), Lir (Lir Bonda).

W 1970 roku został rektorem warszawskiej PWST. Pełnił tę funkcję do 1981 roku. Po odejściu z zespołu Axera, zaangażował się do Teatru Narodowego, kierowanego przez Adama Hanuszkiewicza. Zagrał wówczas Gospodarza w Weselu Wyspiańskiego i Prisypkina w nieukończonej przez Konrada Swinarskiego Pluskwie Majakowskiego.

W 1975 roku na VII Zjeździe PZPR został wybrany członkiem KC (należał do partii od roku 1951). Ponieważ cieszył się zaufaniem władz, otrzymał możliwość stworzenia własnego teatru. Kierował Teatrem na Woli do 1981 roku, z jednej strony będąc bojkotowanym przez środowisko jako pupil władzy, a z drugiej strony narażając się tejże władzy, ponieważ nie spełniał jej oczekiwań i nie stworzył teatru robotniczego. W Teatrze na Woli stworzył kolejne wielkie role: Goyę (Gdy rozum śpi... Vallejo), Bukarę (Przedstawienie „Hamleta” we wsi Głucha Dolna Brešana), Galileusza (Życie Galileusza Brechta), Fantazego (Fantazy Słowackiego) i Salieriego (Amadeusz Shaffera). Wyreżyserował głośną prapremierę Do piachu Różewicza, która wzbudziła liczne protesty.

W 1981 roku zrezygnował z prowadzenia teatru, a dwa dni po wprowadzeniu stanu wojennego oddał także legitymację partyjną. Zaangażował go wówczas do Teatru Polskiego Kazimierz Dejmek, u którego zagrał Człowieka w Ambasadorze Mrożka i Papkina w Zemście Fredry. W sezonie 1984/85 przeszedł do zespołu warszawskiego Teatru Studio, z którym wcześniej współpracował (rola Ojca w Affabulazione Pasoliniego). Praca w Studio zaowocowała rolami Beckettowskimi (pod reżyserskim okiem Antoniego Libery) – Mężczyzna (Komedia), Krapp (Ostatnia taśma), Hamm (Końcówka) i Reżyser (Katastrofa).

W sezonie 1987/88 wyreżyserował polską prapremierę sztuki Dorsta Ja, Feuerbach, występując jednocześnie w roli Feuerbacha. Była to jego jedyna współpraca z Teatrem Dramatycznym.

Ja, Feuerbach był pierwszą premierą nowego dy­rektora Teatru Dramatycznego – Zbigniewa Zapasiewicza. Sam Łomnicki mówił przed premierą: „Feuerbach, to nazwisko stare­go aktora – on jest bohaterem, a rzecz jest o tym, jak «staje się» te­atr. Wydaje mi się, że sztuka ta brzmi niezwykle interesująco dzisiaj. Ukazuje bowiem człowieka wobec je­go losu wobec innych ludzi, wobec instytucji, które decydują o spełnieniu jego pragnień. Zawarta jest w nim tragedia, on sam jest osobą włas­nego dramatu, własnego niespełnienia, spowodowanego wewnętrznym kon­fliktem.
Traktuję tę sztukę jako utwór o egzystencji ludzkiej. Jest w nim coś przerażającego, coś co zastanawia. Do jakich upokorzeń wobec Boga, losu, drugiego człowieka, instytucji, ale również wobec siebie samego może dojść człowiek. Są to przecież problemy, którymi żyje każdy współ­czesny. Ileż to upokorzeń spotyka nas codziennie w obcowaniu z drugim człowiekiem! Ileż w nas drzemie nie­zrealizowanych pragnień!” („Kurier Polski” 1988 nr 112).

Sztuka Dorsta (która swoją prapremierę niemiecką miała w roku 1968) rozgrywa się w teatrze. Tytułowy bohater był kiedyś znanym aktorem. Zjawia się na przesłuchaniu po siedmioletniej nieobecności na scenie, spowodowanej załamaniem psychicznym. Zamiast spóźniającego się reżysera, na widowni zastaje aroganckiego asystenta, z którym przez dwie godziny prowadzi dyskusje o teatrze i uwodzi go swoim niezwykłym aktorskim popisem.  

Feuerbach nie był jedynym aktorem, którego w mistrzowski sposób zagrał Łomnicki. Miał w swoim dorobku role Wojciecha Bogusławskiego i Moliera (zagranych w Szalbierzu Spiró i Zmowie świętoszków Bułhakowa w Teatrze Telewizji), dwa lata po premierze sztuki Dorsta zagrał Bruscona (Komediant Bernharda). Po jego śmierci odbyła się premierowa emisja spektaklu telewizyjnego Stalin Salvatore, w którym wystąpił jako żydowski aktor Icyk Abrahamowicz Sager.

„Cykl wielkich scenicznych monologów sumujących życie rozpoczął […] rolą Krappa w Ostatniej taśmie w Teatrze Studio. […] Jedną z postaci aktorskich był Bogusławski z telewizyjnego przedstawienia Szalbierz Gyorgy Spiró – teatralny mistrz uwikłany w wielką politykę czasu zaborów, który z pokorą konfrontuje się z dziełem Moliera i potrafi wydobyć z jego komedii współczesny ton. Jednocześnie Łomnicki dawał wgląd w kulisy teatru. Grał geniusza sceny otoczonego wyrobnikami, ludźmi pozbawionymi talentu. W tej sytuacji jego Bogusławski potrafi dbać o pieniądze, a jednocześnie pod płaszczykiem cynizmu prowadzić intrygę i wyjść obronną ręką z najgorszej opresji. Tytułowa rola w Komediancie Thomasa Bernharda w Teatrze Współczesnym miała już formę aktorskiej spowiedzi, pełnego goryczy wyznania. Przed śmiercią, która nastąpiła podczas prób do poznańskiego Króla Leara, w ostatniej ukończonej kreacji na planie telewizyjnego Stalina Gastona Salvatore'a, Łomnicki zagrał tragiczną postać żydowskiego aktora Icyka Sagera. Walczy on o życie podczas rozmów z radzieckim tyranem. Dyskutuje, recytuje. Od tej roli zależy wszystko. Pełne przerażenia oczy aktora ujawniały wielki strach. Czuć było zimny powiew śmierci.
Wcześniejszy o kilka lat Ja, Feuerbach pokazywał opresję innego wielkiego aktora. Po latach wraca do teatru zaproszony na przesłuchanie przez wybitnego inscenizatora. Ale na widowni jest tylko asystent. Oczekując na przybycie reżysera, Feuerbach odgrywa wielki spektakl życia i śmierci dla jednego, przypadkowego widza. Stał się on popisem możliwości Tadeusza Łomnickiego. Na pustej scenie mówił o dawnych rolach, zdradzał genialne aktorskie chwyty, zmieniał twarz w plastyczną maskę w zależności od granej postaci.
Niezapomniany jest fragment, gdy Łomnicki staje się świętym Franciszkiem. Był wtedy jednocześnie ubogim, rozmiłowanym w naturze księdzem i drzewem, na którym siadają rozćwierkane wróble. Zagrał to wszystko! Dał pokaz magii, jakiej dziś w teatrach brakuje. A jednocześnie opowiedział o dramacie człowieka nadwrażliwego, który nie wytrzymał artystycznych napięć. Mówił o upokorzeniu, na jakie wystawiony jest artysta grający totalnie, włączający do gry ciało, psychikę i duszę. Przekraczający granice między sztuką a prywatnością. To był wielki liryczny monolog artysty, który na scenie potrafił być poetą” (Jacek Cieślak, „Rzeczpospolita” 2006 nr 22).
Pod względem inscenizacyjnym Ja, Feuerbach był spektaklem skromnym, wręcz surowym. Rozgrywał się na pustej scenie.  Ale już same tytuły licznych recenzji zwiastują, że zawierać będą opis genialnej roli wielkiego aktora: On, Łomnicki, Ja, Łomnicki, Ja, aktor.

„Zrazu widzimy starego, człapiące­go byle jak człowieka, po którym niewiele można się spodziewać. Sta­ry aktor jest zdenerwowany, odcho­dzi, potem wraca i zaczyna popis. Od czego zacząć? Od krzesła. Łomnicki ogrywa krzesło. Pokazuje różne sposoby siadania, robi miny, aktorskie miny (świadomie!), kusi dźwiękiem. Kiedy mówi o opadają­cych liściach jesiennych w samym brzmieniu słowa «liść» słyszy się szelest, opadania. Pierwsze lody się kruszą. Aktor przystępuje do ataku. Opowiada więc o sobie, o swoich rolach, robi etiudy aż do zatraty sa­mego siebie w tych powtarzanych wprawkach, aż do pozbawienia się ciężaru ciała. Już nie jest starym, zmęczonym człowiekiem. Scena rodzi go na nowo. Kiedy zaprezentuje grę z latającymi ptakami, asystent, a my wraz z nim, wodzimy oczami, gdzie się podziały te niewidzialne ptaki. Magia.

Ale magia pęka. Stary aktor nie wytrzymuje napięcia. Wyznaje omyłkowo prawdę o swojej pauzie scenicznej; już nie jest artystą, ale pacjentem psychiatry na urlopie, jego los jest przegrany.

Piękny to popis, niekiedy graniczący z brawurą, aktorstwa Łomnic­kiego. Ale też popis reżyserski. Łom­nicki potrafił stworzyć atmosferę specyficzną: sceny, jej magii zderzanej z prozaizmem kulis” (Tomasz Miłkowski, „Kultura” 1988 nr 30).

„Dzięki Łomnickiemu stajemy się świadkami nie tylko tej jednej momentami wręcz przykrej dla wrażliwego widza walki starego aktora o możliwość zagrania jeszcze jednej kolejnej roli w teatrze. Przypadek Feuerbacha w tej interpreta­cji nabiera zgoła innego sensu i szer­szego, ogólnoludzkiego wymiaru. Łomnicki jest w tej roli na zmianę śmieszny i wręcz żałosny w swoim po­niżeniu, to znów wzruszający choćby dzięki namiętnej obronie nie tylko wła­snych zawodowych umiejętności, ale przede wszystkim zwykłej ludzkiej godności. Chwilami kojarzyć się może z postacią wykreowana przez Chaplina (nawet jego nieodłączne buty grają w tym przedstawieniu). Mały, szary, zwy­kły człowieczek, zagubiony we współ­czesnym świecie i bezradny wobec czy­hających nań zasadzek, a przecież umie­jący głęboko odczuwać, przeżywać i cierpieć. Powiedzmy sobie od razu, wszystkie te myśli i wciąż nowe refle­ksie już po wyjściu z teatru zawdzię­czamy właśnie wykonawcy roli Feuer­bacha a nie autorowi skądinąd cał­kiem przeciętnej sztuczki.

Otóż wydaje się, że właśnie ta umie­jętność nadawania kreowanej roli no­wego, większego formatu jest główną specyfiką aktorstwa Tadeusza Łomnic­kiego. Aktora, którego nie tylko kryty­cy uważają dziś zgodnie za Numer Je­den polskiego teatru, ale którego sza­nuje i którego sztukę podziwia całe środowisko artystyczne” (Zofia Sieradzka, „Argumenty” 1988 nr 34).

„I tym razem Łomnicki potrafił «przeskoczyć» nie, nie samego siebie, lecz włas­ne role, jeszcze raz pokazać ska­lę swego talentu. Jeszcze raz udowodnił słuszność tego, o czym mówi ostatni jego bohater, Feu­erbach: «Aktor musi zapomnieć o swych tyle razy już wypróbo­wanych środkach! Musi zapom­nieć o swych umiejętnościach! Musi zapomnieć o swym języku! O słowach i o znaczeniu słów! To, co wychodzi z jego ust, mu­si być dla niego niezrozumiałe, jakby nagle mówił po chińsku, jakby jego usta mówiły języ­kiem, którego jego umysł nie zna! Musi stracić pewność sie­bie! Musi zapomnieć o wszyst­kim, czego się nauczył! I o swo­ich doświadczeniach musi za­pomnieć, i o tym, co – jak są­dzi – wie z całą pewnością, też musi zapomnieć! Również o ca­łej tej psychologii z jej rzekomo niepodważalnymi prawidłowoś­ciami, które tak chętnie się ak­ceptuje! [...] Trzeba wyrzucić z siebie wszelką wiedzę i stać się sobie samemu obcym! A wów­czas, przyjacielu, wielka pustka! I wtedy dopiero aktor, niczym Parsifal, może otworzyć oczy na wszystkie zjawiska – wszystkie widziane po raz pierwszy, jak na początku świata, wszystkie nieporównywalne! Chociaż w tym stadium człowiek bywa nie­kiedy zrozpaczony. Stoi bezrad­nie na scenie, jak ktoś, kto jesz­cze nigdy na niej nie stał».

Tadeusz Łomnicki wypowiada te kwestie stojąc na pustej sce­nie obnażającej bebechy teatru dosłownie i w przenośni, gdy czasami otwierają się drzwi w głębi sceny, widać za nimi ko­rytarz, a za oknem drzewa przed Pałacem Kultury. Pomysł pora­żający prostotą i znaczeniem. Więc mówi te kwestie spokojnie, dobitnie, wprost do widowni, jako credo swego bohatera?, włas­ne? jako credo aktorstwa, w które wierzy i które uprawia? W przedziwny sposób mieszają się w tym przedstawieniu per­spektywy. Ta Feuerbacha, za­pewne genialnego aktora, który za dostąpienie daru łaski poka­rany został szaleństwem, jakie współczesna medycyna nazywa brakiem labilności psychicznej. I ta, niemal prywatna perspek­tywa wielkiego aktora, który, jak mało kto, zna wielkość i cenę uprawianego zawodu. Nie bez przyczyny przecież zamienił role swojego bohatera, o których tamten wspomina, na własne: Orestesa, Salieriego, Arturo Ui, Edypa. Łomnicki, w przeciwień­stwie do swego bohatera, dosko­nale wie, że teatr jest tylko tea­trem, sztuką, którą się świado­mie tworzy, lecz jednocześnie role zostawia w garderobie. Bo teatr nigdy życia nie zastąpi i ono nigdy z nią nie będzie toż­same, a każda próba przekrocze­nia granic teatru zawiera w so­bie zalążek tragedii. […] Dzięki Tadeuszowi Łomnickie­mu, Ja, Feuerbach, na szczęście, staje się wielkim, wspaniałym traktatem o teatrze, traktatem o goryczach i satysfakcjach, śmiesznościach i wzlotach, wreszcie o nędzy i wielkości zawodu ak­tora. I więcej jeszcze, dzięki se­kwencji z ptaszkami, które nie­widoczne obsiadają ramiona Fe­uerbacha, przywołującej już w tekście dramatu fragment Kwiat­ków św. Franciszka, sekwencji zagranej przez Łomnickiego ab­solutnie genialnie, staje się ta sztuka opowieścią o upadku i wywyższeniu człowieka, o jego wielkości zrodzonej z pokory. Ze sztuki o teatrze i aktorze prze­kształca się w sztukę o kondy­cji człowieka, tej ziemskiej, re­alnej i tej, jaką zapewnia mu siła wyobraźni wynoszącej w podniebne rejony, na skrzydłach marzeń. Wiem, że obowiązkiem recen­zenta jest rolę aktora opisać, rozłożyć ją na elementy, badać, składać, analizować itd. Jakaż to tępa męczarnia, skoro słowa uczone, słowa-impresje i tak nie oddadzą tego co najważniejsze – radości, z jaką Łomnicki gra swoją rolę. To oczywiste, że ro­la Feuerbacha ma wiele warstw, kim innym jest on wobec asys­tenta, kim innym wobec reży­sera, kim innym gdy przychodzi na spotkanie, a kim innym gdy nie otrzymuje upragnionej roli, różne wcielenia również na uży­tek nieszczęsnego asystenta od­grywa ze swej przeszłości. I rów­nież oczywiste jest, że aktor, ta­ki aktor jak Łomnicki, potrafi je od siebie oddzielić. Potrafi je także ze sobą mieszać, z jedne­go wierzchołka roli błyskawicz­nie przejść na inny, by za chwi­lę znów przeskoczyć dalej, tak, by w wyobraźni widza powstała galeria postaci, a nie opowiada­jący gaduła.

W końcu jest to umiejętność właściwa wielu przyzwoitym ak­torom i komplementowanie Łom­nickiego za podobne umiejętno­ści nie wydaje się całkiem tak­towne. Ale trzeba to napisać, ponieważ w pobliżu tych zagad­nień jest punkt, w którym Łom­nicki różni się od innych. Nie wszyscy potrafią lub chcą ujawniać w każdym momencie roli, w każdej jej warstwie swój prywatny do niej stosunek. I tu Łomnicki wydaje się nie­pokonany, za każdym razem, oprócz racji postaci zawiera w grze własny osąd tejże racji. Stąd jego role, a ta szczególnie, iskrzą się dowcipem, radością, złością, irytacją, tymi wszystki­mi reakcjami żywego człowieka, z którym się coś na scenie dzie­je. Czasem jest to radość iście sataniczna, dyktowana takim niewinnym poczuciem dumy – ja teraz wam wszystkim pokażę, że umiem, mogę, potrafię, o pro­szę, panuję nad swoim ciałem, reakcjami, uczuciami jak wir­tuoz, zagram wszystko, bo spra­wia mi to przyjemność i radość. […]

Feuerbach Łomnickiego nie dlatego jest wielki, że aktor przez dwie godziny potrafi za­interesować widza maestrią swe­go warsztatu, ale dlatego że, jak Salieri, walcząc z arogancją asystenta i chamstwem reżysera, oporem materii teatru, walczy jednocześnie z małością świata, niegodziwością losu i boską cho­robą szaleństwa” (Elżbieta Baniewicz, „Teatr” 1988 nr 9).

„Tadeusz Łomnicki jest sam nie tylko w tym przedstawieniu. Kiedy opuszczamy teatr zdaje­my sobie sprawę z tego, że jest również samot­ny w świecie polskiego teatru. Po prostu nie ma nikogo takiego jak on. Nikt tak już nie gra. Wielki sukces jaki ostatnio odniósł na scenie Teatru Dramatycznego podkreśla jeszcze bar­dziej tę samotność. I dlatego przedstawienie Ja, Feuerbach jest tak przejmujące.

[…] Łomnicki wchodzi na scenę w kompletnej ciemności. Powoli otwierają się drzwi w głębi sceny. Na tle jasnego okna, przez które widać oświetlone słońcem drzewa na placu wokół Pa­łacu Kultury widać jego ciężką, kanciastą syl­wetkę. Ubrany w kapelusz i niezgrabne, typowe ubranie. Nie wiemy jeszcze co się stanie kiedy aktor woła: «Światło, proszę zapalić światło».

Widzimy jego sylwetkę, cień, kiedy błądzi po scenie, kiedy stoi naprzeciw drzwi. Kiedy je mi­ja, słyszymy tylko jego głos... światło zapali się dopiero po długiej, nienormalnie jak dla teatru zawodowego, długiej chwili kompletnej cie­mności. Na oświetlonej scenie widzimy teraz samotnego człowieka, śmiesznego swoją niezgrabnością, swoją przeciętnością... Śmiesznego człowieczka z płaszczem na ręku. Musimy się do niego przyzwyczaić, bowiem przez niemal dwie godziny oglądać go będziemy w jego śmiesznościach, tragizmach, kabotynizmach, małości, wielkości, głupocie... Będziemy widzie­li jak się płaszczy niegodnie przed nic nie zna­czącym asystentem reżysera, jak nadrabia miną swoją niepewność, jak wymachuje rękoma, bie­ga, tańczy. Odgrywa fragment swoich (Łomnic­kiego, nie Feuerbacha) ról. Ktoś kto obserwował role Łomnickiego przez ostatnie dwadzieścia lat znajdzie w tej roli wie­le elementów znanych, znanych jednak tylko Łomnickiemu. Wszystko jest bowiem jego włas­ne... I te gwałtowne przyspieszenia rytmu mowy i te poszukiwania własnej melodii dla słów, i ten nieoczekiwany gwałtowny gest rąk jakby młynek szablą Wołodyjowskiego, i wreszcie te niezwykłe amplitudy muzyczne jakimi bawi się aktor.

Ale jest w tej roli nieoczekiwany fragment... W pewnej chwili aktor zaczyna mówić (w starowłoskim) monolog o ptakach (z Kwiatków Świętego Franciszka). Oświetlony nieoczekiwa­nym, zaskakującym, światłem Łomnicki prezen­tuje nam przedziwną mozaikę dźwięków i słów, naśladując ptaki i ... w pewnej chwili – tak właśnie – unosi się w powietrze. Niekształt­na sylwetka człowieka wznosi się jakby i zasty­ga w powietrzu. Tak jak w tym słynnym opi­sie tancerza, który skakał niezwykle wysoko a potem powoli opadał. Takie wrażenie właśnie robi ten fragment roli Łomnickiego. W tym mo­mencie zdarza się cud. Oto zupełnie nieważne staje się to, o czym mówi aktor, jaka jest treść sztuki, którą oglądamy. To unoszenie się wzwyż daje nam szansę przeniesienia w sferę sztuki czystej, gdzie tylko sama gra staje się treścią wszystkiego.

Teraz już wiem, z czym tak wiele lat zmagał się artysta. Oto zmagał się z siłą przyciągania – siłą ciążenia ku ziemi. Wznieść się ponad owe nieprzekraczalne siły ograniczające nas, przekroczyć granice nieprzekraczalne dla więk­szości śmiertelnych. Pokonać największe ogra­niczenie twórczości...” (Jan Skotnicki, „Ład” 1988 nr 36).

„Spomiędzy ostatnich ról Ta­deusza Łomnickiego najważniej­sza wydaje się tytułowa w sztu­ce Tankreda Dorsta: Ja, Feuer­bach, w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Sztuka Dorsta to właściwie monodram, poza starym aktorem – Feuerbachem, występuje tam tylko Asystent Reżysera, który ma kilkanaście kwestii i pojawiająca się na chwilę Kobieta z psem. Aktorski popis? Nie. Piekielnie trudna rola. Fabuła właściwie prosta. Bezrobotny aktor zostaje zapro­szony do teatru, żeby pokazać co jeszcze potrafi. Wkracza na sce­nę jak zdobywca, «dmie się i pu­szy przez swoją godzinę», a po­tem orientuje się, że na pokaz zaproszono go obok psa, który również miałby wystąpić w tej samej sztuce, i że reżyser w ogó­le nie przyszedł ich obejrzeć. Dlaczego to takie trudne? Bo trzeba zagrać złego aktora i po­winno się pokazać całą wspania­łość i nędzę własnego zawodu, sztuki, którą się uprawia. Jak to robi Łomnicki? Najpierw zjawia się w ciemności i jak Demiurg rozjaśnia teatr, gromi, grzmi i huczy. A później stopniowo, roz­bija i kawałkuje całe aktorstwo i postać Feuerbacha. To gwałtownie pobiegnie, jak podpiekany od spodu niedźwiedź, to zamrze do znudzenia w bezruchu, to wykrzyknie znowu pełnym gło­sem i za chwilę żałośnie mamro­cze. Rozpada się na scenie, jako aktor i jako człowiek, a kiedy na końcu, zgodnie z tekstem, zosta­ją tam tylko jego buty, wydaje się, że wcale nie wyszedł, tylko się rozpłynął na naszych oczach, nie wiadomo kiedy i jak. Ze wsty­du, z poniżenia, rozpaczy? Ta rola, to coś więcej niż chciał Dorst – opowieść o wielkim ak­torstwie teatralnym, które za­wsze zostawia po sobie jedynie wspomnienie” (Jan Kłossowicz, „Literatura” 1990 nr 4).

„W warszawskim Teatrze Dramatycz­nym aktorski recital daje Tadeusz Łomnicki. Recital niezwykły, mistrzostwo i kunszt najwyższej próby. Opi­sywanie prawdziwie wielkiego aktor­stwa jest zajęciem niewdzięcznym, co więcej jałowym. Nikt już chyba nie zdoła znaleźć słów niezużytych, okre­śleń niebanalnych. Można piętrzyć przy­miotniki, określać sytuacje, gesty i mi­ny, ale zawsze będzie to obraz za­stygły niczym fotografia. Przypomi­na opisywanie zapachu. Jednak to, co robi Łomnicki w tym teatralnym wy­darzeniu, jest niewątpliwie aktorskim arcydziełem. I nie da się tego zała­twić paroma mniej, lub bardziej wy­świechtanymi recenzenckimi ogólnika­mi. […] Łomnicki chce oczarować i czaru­je. Na początku są to tylko sygnały, króciutkie etiudy. Obskurne krzesło może być tronem, ławką w parku, mo­że stać w poczekalni lub salonie. Wy­starczy niewielki ruch, gest i już zarysowana jest sytuacja, postać, jej stan i emocja. Na razie jest to rzeczywiście «wirtuoz w sztuce udawania». Jesz­cze nie artysta. Chciałoby się powie­dzieć: przecież można więcej, dosad­niej, do dechy. Na całego. Jednak Łom­nicki przemyślnie wymierza rytmy i napięcia swojego recitalu. Równocze­śnie bowiem lekkimi kreskami szki­cuje wcale niebanalny portret akto­ra. Wiemy, co naprawdę myśli, jakie uczucia kryją się pod gładkimi, okrą­głymi zdaniami. «Nie ma dla mnie nic ważniejszego niż kompetentny widz. Fachowiec». Tak naprawdę głęboko gardzi tymi fachowcami, którzy plotą o jego sztuce inteligentne głupstwa. Ileż w nim pretensji i wstrętu do reżyse­rów. I tych od psychologii, i tych, co go zmuszają do idiotycznych podsko­ków wbrew logice i zdrowemu rozsąd­kowi. Powoli dopełnia się postać ry­sowana coraz bardziej kontrastowo, ostro, z ekspresją i nieludzkim wprost temperamentem. Od lizusowskiej bła­zenady po najwyższej aktorskie cres­cendo.

Oto aktor. Mistrz w swoim zawodzie, który może być profesją lub sztuką. Prawdziwą i niepojętą. Bo Łomnicki jest mistrzem. […]

Łomnicki ściąga tekst niemieckiego pisarza w swój czas i swoją prawdę. Można powiedzieć, że i ludzką także. Wyzywająco, prowokacyjnie, przewrot­nie i szyderczo. Aktor-teatr-reżyser-publiczność. W tę figurę wpisany jest układ zależności, konfiguracja sukce­sów i upokorzeń, błazenady i szaleń­stwa. Taka jest dramatyczna sprzecz­ność sztuki, w której wielkość skaza­na jest na przemijanie. «Ale przecież ludzie, o których pamiętamy nie umierają», mówi Feuerbach. Jest w tym pytaniu rozpacz i nadzieja.

Pokaz dobiega końca. […] Łomnicki odchodzi w głąb sceny. Bosy, w czerwonych skarpetkach, w tanecznych lansadach, pokraczny, lekki. Zgrzybiały clown, śmieszny i patetyczny” (Bożena Winnicka, „Życie Literackie” 1988 nr 41).

W 1990 roku spektakl Ja, Feuerbach został przeniesiony przez Jerzego Gruzę do Teatru TV.

W ostatnich latach życia nie był już związany etatowo z żadnym teatrem. Powstały wówczas kolejne wybitne kreacje aktorskie na scenach warszawskich: Kościuszko w Lekcji polskiego Bojarskiej (Teatr Powszechny), Bohater w Kartotece Różewicza (Teatr Studio), Bruscon w Komediancie Bernharda (Teatr Współczesny). W lutym 1992 roku miała się odbyć premiera Króla Leara Szekspira z Łomnickim w roli tytułowej. Była to rola, o której zagraniu marzył od lat. Stanisław Barańczak przygotował dla niego nowy przekład. Reżyserii podjął się Eugeniusz Korin w poznańskim Teatrze Nowym. Na tydzień przed premierą 22 lutego 1992 roku Łomnicki zmarł podczas jednej z prób do tego przedstawienia.

W 1996 roku nadano Teatrowi na Woli imię Tadeusza Łomnickiego. Teatr funkcjonował jako odrębna instytucja do 2012 roku, gdy uchwałą Rady Miasta st. Warszawy został połączony z Teatrem Dramatycznym (scena zachowała swojego patrona).

W bogatym aktorskim dorobku Tadeusza Łomnickiego jest także wiele znakomitych ról w Teatrze Telewizji (Czyczykow w Martwych duszach Gogola, role w Trzech opowiadaniach wg Czechowa, Tartuf w Świętoszku Moliera, tytułowego Makbeta Szekspira, Bohater z Kartoteki Różewicza, Horodniczy w Rewizorze Gogola) i filmie - przede wszystkim bijącą wszelkie rekordy popularności Michała Wołodyjowskiego w Panu Wołodyjowskim, telewizyjnych Przygodach pana MichałaPotopie, ale również w Pokoleniu, Niewinnych czarodziejach, Ręce do góry, …Gdziekolwiek jesteś panie prezydencie…

Więcej informacji o Tadeusz Łomnicki na stronie Encyklopedii Teatru Polskiego.