August Grodzicki: Pierwsze trzydziestolecie
Tekst publikowany w wydawnictwie jubileuszowym TEATR DRAMATYCZNY M.ST. WARSZAWY 1957-1987.
August Grodzicki
Pierwsze trzydziestolecie Teatru Dramatycznego
Pamiętam ten ciepły wieczór 22 lipca 1955 r. w nowootwartym teatrze w Pałacu Kultury. Wieczór i inaugurację, bo samo przedstawienie nie pozostawiło trwałych śladów w pamięci. Było to jednak Wesele od dziewięciu lat niegrane w Warszawie, Wyspiański od siedmiu lat przegnany ze scen, a więc nowość o wymowie nie tylko artystycznej. Choć próba ukazania poetyckiego pamfletu politycznego nie bardzo się udała, spektak stał się ważnym wydarzeniem, niemal sensacją, rozpętał mnóstwo dyskusji. Do tego nowy teatr w stolicy. Nie całkiem zresztą nowy. Teatr Domu Wojska Polskiego - bo tak się wtedy nazywał – istniał od roku 1949, początkowo jako teatr objazdowy, potem z siedzibą przy Królewskiej 13, tam gdzie dziś hotel „Victoria".
Po przenosinach do Pałacu Kultury był to już jednak inny teatr: ze znacznie wzmocnionym zespołem, świeżo uformowanym kierownictwem i przede wszystkim nowymi zamierzeniami twórczymi. Toteż, kiedy po dwóch sezonach - czyli trzydzieści lat temu - przy zmianie patronatu przybrał nazwę Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy, w istocie pozostał tym samym sprzed dwóch lat teatrem, z większymi teraz możliwościami rozwoju i poszerzonym
kierownictwem. Godzi się je tu przypomnieć, nadało bowiem Teatrow i Dramatycznemu u startu kierunek działania na lata następne, w różny sposób w różnych czasach realizowany. Dyrekcja nadal spoczywała w mocnych rękach Mariana Mellera. W kierownictwie artystycznym pozostał Jan Świderski, ale w triumwiracie obok niego znaleźli się: młody reżyser, uczeń Schillera Ludwik René i Jan Kosiński, wspaniały człowiek i artysta do końca życia związany z tym teatrem; swą scenografią i kulturą intelektualną wpływał na kształtowanie jego oblicza. Kierownictwo literackie od początku
sprawował Konstanty Puzyna, teraz przez dwa sezony wespół ze Stanisławem Marczakiem-Oborskim i Janiną Ludawską. To przypadek , że teatr powstał wtedy, kiedy mógł dostać siedzibę w ukończonym właśnie Pałacu Kultury. Nie było przypadkiem jednak , że tak się ukształtował, taki wybrał kierunek artystyczny i ideowy. Był rok 1955. Coraz liczniejsze objawy „odwilży" w polityce, kulturze, także w teatrze. Coraz śmielsze reakcje przeciw schematom obowiązującego modelu teatralnego, w istocie dziewiętnastowiecznego, obwarowanego zakazami i nakazami. Puzyna opisując początki Teatru Dramatycznego wywodził jego założenia twórcze z tradycji Leona Schillera. Wyznaczała ona zarys „takiego teatru, który by świadomie odcinał się od weryzmu scenicznego, od pudełkowego psychologizmu i gry z czwartą ścianą, który by zmierzał w stronę teatru
integralnego - łączącego harmonijnie słowo i aktorstwo z całością elementów widowiskowych, a zarazem porywał się na problematykę intelektualną nieco większego kalibru niż obyczajowa i żywiej obchodzącą ludzi niż historyczne ilustracje do dziejów walki z feudalizmem, jakimi nas przez lat kilka zawzięcie karmiono. Chcieliśmy być teatrem w gruncie rzeczy realistycznym, choć nie w sensie stylu, poetyki. Raczej w znaczeniu poznawczym... W ogóle myśleliśmy bardziej o teatrze dużego repertuaru niż o teatrze formy. A jeżeli odcinaliśmy się od weryzmu to po to, by odkłamać teatr... Chcieliśmy sztuki świadomie umownej, ale stawiającej rzeczywistą - choćby drażliwą - problematykę współczesności: społeczną , moralną, psychologiczną, polityczną. Tak, także polityczną - może nawet z akcentem na to słowo. Chcieliśmy być teatrem - że użyję modnego wśród intelektua listów terminu - zaangażowanym. I tak w rozmowach między sobą określaliśmy nasze założenia: teatr antywerystyczny, widowiskowy, intelektualny, polityczny"1.
Taki był zarys programu. W repertuarze zmuszał do przywrócenia dzieł z klasyki dotąd odsuwanych - stąd Wesele na inaugurację - i sięganie do współczesności, nie tylko polskiej, z otwarciem na różne strony świata. Dla widzów stolicy wszystko to było nowością, choć nie wszystko osiągało poziom doskonałości. Druga z kolei premiera Tragedia optymistyczna Wiszniewskiego ukazywała - żeby raz jeszcze zacytować Puzynę - nieuszminkowany obraz rewolucji rosyjskiej w całym jej splocie brutalności, heroizmu, tragizmu i nadziei".
Dalej po raz pierwszy po wojnie w Warszawie do niedawna trefny Brecht: Dobry człowiek z Seczuanu z Haliną Mikołajską i światowa prapremiera Szwejka z Aleksandrem Dzwonkowskim - oba przedstawienia w reżyserii Renego, który przeżywał najświetniejszy okres swej twórczości. On też reżyserował rewelacyjną wówczas Wizytę starszej pani nieznanego u nas Dürrenmatta z Wandą Łuczycką w głównej roli. Niebawem w innej sztuce szwajcarskiego pisarza, Romulusie Wielkim, pamiętną kreację stworzył Jan Świderski. Z czasem Dürrenmatt stał się „naddwornym" autorem Teatru Dramatycznego - wystawiono tu aż osiem jego sztuk. W odrabianiu zaległości repertuarowych pojawiali się na głównej scenie i w otwartej w roku 1957 Sali Prób tacy pisarze, jak Arthur Miller (Proces w Salem), Sartre (Diabet i Pan Bóg) , Ionesco (Krzesła, Nosorożec).
Równie ważna , a raczej jeszcze ważniejsza, była polska twórczość współczesna. Tu odbyły się - nie bez trudności - prapremiery debiutów dramatycznych o historycznym wówczas i na przyszłość znaczeniu: Policjanci Mrożka i Kartoteka Różewicza. Dalej sztuki Broszkiewicza (Imiona władzy) i Herberta ( Drugi pokój, Jaskinia filozofów ). Z okresu międzywojennego zmierzono się po raz pierwszy po wojnie w Warszawie ze St. I. Witkiewiczem ( W małym dworku, Wariat i zakonnica w reżyserii Wandy Laskowskiej i scenografii Józefa Szajny ). Prapremierą światową była Iwona, księżniczka Burgunda Gombrowicza (z Barbarą Krafftówną, w reżyserii Haliny Mikołajskiej).
Ta wyliczanka nazwisk i tytułów przypomina tylko najdonioślejsze zjawiska wyznaczające rangę Teatru Dramatycznego w tym okresie. Pomijając klasykę od antyku poprzez Szekspira do Fredry i Gogola i takie cacko teatralne, łączące współczesną tonację ze stylem dell'arte, jak Parady Jana Potockiego w inscenizacji Ewy Bonackiej i Władysława Daszewskiego, pokazane także w Teatrze Narodów w Paryżu. Wybór repertuaru zarówno współczesnego jak klasycznego nie wynikał z przypadku, z czystej chęci przyswajania modnych nowinek czy odrabiania obowiązków wobec szacownych dzieł przeszłości. Zawsze chodziło o jakąś problematykę bliską ówczesnej rzeczywistości: mity narodowe, społeczne i polityczne, konformizm i nonkonformizm, tyrania i bunt, praworządność i do absurdu doprowadzone działania systemu policyjnego, względność moralności pod naciskiem sytuacji ekonomicznej, fanatyzm i ciemnota, sfrustrowana młodzież i dramat „minionego okresu", zbrodnie hitleryzmu i mechanizm zarażania totalitaryzmem. Sztuki, w których szukano tych problemów, wymagały od realizatorów innych środków inscenizacyjnych i aktorskich niż te, obowiązujące dotychczas. W dojrzewającym dopiero do jednolitości zespole znaleźli się doświadczeni aktorzy wysokiej klasy, a także młodzi zdolni i najmłodsi tuż po szkole. Trzeba było pokonywać nabyte czy wyuczone nawyki, by sprostać nowym zadaniom. W repertuarze współczesnym na ogół się to udawało - czasem nieźle, czasem znakomicie. Gorzej z klasyką. Ale ambitne tendencje przyciągały widzów i ludzi teatru zbuntowanych przeciw dawnej sztampie. Tu, po swej berlińskiej praktyce zakotwiczył się na etacie Konrad Swinarski, reżyserując Brechta i Dürrenmatta (m. in. Franka V z Idą Kamińską i Ignacym Gogolewskim). Tu przeniósł się wkrótce po przyjeździe do stolicy i po jej oczarowaniu Gustaw Holoubek - wstrząsający Edyp w tragedii Sofoklesa. Dwaj artyści, którzy zajęli szczytowe pozycje w teatrze polskim następnych dzesięcioleci .
W tych latach wokółpaździernikowych Teatr Dramatyczny przechodził swój okres „burzy i naporu". Burza jak to burza, nie trwała długo, co nie znaczy, że potem nastąpiła słoneczna pogoda. Napór zaczął działać w przeciwnym kierunku, nie od strony teatru, ale na teatr. Lata sześćdziesiąte, okres „małej (bardzo małej!) stabilizacji" nie posłużyły Teatrowi Dramatycznemu. Zmieniały się dyrekcje. Wieloosobową ekipę zastąpił dyrektor i kierownik artystyczny w jednej osobie. Najpierw był nim Jan
Świderski, potem Andrzej Szczepkowski, Jan Bratkowski. W krótkich okresach ponowania nie zdołali nadać zwartości zespołowi i tak zresztą nieskonsolidowanemu do końca poprzednio. Skurczyła się jego czołówka. Odeszli: Mikołajska, Krafftówna, Holoubek, Swinarski, od 1966 roku Świderski. Przyszli nowi, wśród nich od tegoż roku Zbigniew Zapasiewicz. Wróciła Ryszarda Hanin, wierna odtąd Teatrowi Dramatycznemu na wszystkie jego dobre i złe dni. Pod koniec dziesięciolecia wzmocnił się zespół dzięki perturbacjom w innych teatrach.
Repertuar na pozór utrzymał się na dawnych podstawach z naciskiem na współczesność: ci sami zadomowieni już autorzy pomnożeni o nowych (Ghelderode, Arrabal, Frisch, dramaturdzy z Ameryki Łacińskiej), trochę klasyki również poszerzonej o obszar języka hiszpańskiego (Cervantes). Jednakże w wyborze sztuk i ich inscenizacjach trudno było dopatrzeć się jakiejś linii przewodniej poza cennym zresztą przyswajaniem nowości. Teatr Dramatyczny zamazywał własne oblicze artystyczne, tracił siły „zaangażowania". Przechodził do rzędu zwykłych scen stolicy produkujących lepsze i gorsze przedstawienia. Z listy przedstawień z lat 60-tych w tym okresie wyławiam to, co wysunęło się ponad przeciętny poziom i przez swe wartości utrwaliło do dziś w pamięci: Fizycy Dürrenmatta, Ksiądz Marek Słowackiego w reżyserii Adama Hanuszkiewicza z Zofią Rysiówną i Janem Świderskim, Kroniki królewskie Wyspiańskiego w reż. Ludwika René, scen. Jana Kosińskiego ze Zbigniewem Zapasiewiczem; Na czworakach Różewicza w reżyserii Jerzego Jarockiego; Irena Eichlerówna gościnnie występowała w Jenny Caldwella. Może jeszcze warto by coś przypomnieć. Taki jednak rysuje mi się ogólny obraz. W obrazie tym nie może zabraknąć Warszawskich Spotkań Teatralnych. Zorganizowane po raz pierwszy w roku 1965 staraniem Wydziału Kultury Prezydium Rady Narodowej zrosły się trwale z Teatrem Dramatycznym także przez osobę jego wicedyrektora Mieczysława Marszyckiego, równocześnie kierującego nową imprezą. Spotkania te co roku nabierały charakteru święta teatralnego stolicy. Pobudzały publiczność - wierną mimo rozczarowań, jakie się przy tym zdarzaty - do tłumnego uczestnictwa w przeglądzie uznanych za najlepsze przedstawień kraju.
Na czworakach chlubnie zakończyło okres dyrektorowania Bratkowskiego. W roku 1972 dyrekcję i kierownictwo artystyczne objął Holoubek. Już trzy lata przedtem wrócił był do Teatru Dramatycznego, grał w Zemście (ze Świderskim), w Hamlecie, Juliuszu Cezarze Szekspira. Teraz poprowadził teatr w tym samym kierunku repertuarowym z przechyłem ku klasyce, zamiarem stworzenia jakby nieoficjalnej sceny narodowej, zakorzenionej w tradycji, ale wyrastającej we współczesności. W czasach ogólnego rozwichrzenia inscenizacyjnego i postępującego obniżenia sztuki aktorskiej,
miałaby ono przywracać ład i solidny warsztat zawodowy. Program nigdy nie został sformułowany, wydaje się takim, kiedy z perspektywy czasu śledzimy dzieje Holoubkowskiego dziesięciolecia. A więc wielki repertuar polski i światowy: Wyspiański, Żeromski, Szekspir (4 razy), Eurypides, Sofokles, Racine, Molier. Nowsza klasyko polska: Kisielewski, Ros tworowsk i, Zapolska i szeroko reprezentowano światowo - od Ibsena, O'Neill'a, Maeterlincka do Giraudoux i Camusa. We współczesności polskiej górowali też swego rodzaju klasycy: Gombrowicz (wszystkie trzy sztuki), Mrożek, Zawieyski. Gorzej działo się z nowymi polskimi autorami. W wyborze - nielicznym - ich sztuk nieraz pudłowano, rzadkie były celne trafienia, takie jak Dwie głowy ptaka Władysławo Terleckiego. W nowościach zagranicznych też niewiele interesującego. Cenne było zapoznanie polskich widzów z autorami wnoszącymi świeże elementy do dramaturgii radzieckiej: Dworieckim, Wampiłowem, Rodzińskim. Może zresztą czasy - w kraju i no świecie - nie sprzyjały twórczości dramatycznej.
Różnorodność repertuaru wymagała odpowiednich sił i środków. Zespół aktorski stał się jednym z najmocniejszych w Warszawie. Indywidualność Holoubka znalazła pole do popisu w szeregu kreacji. W tych latach urósł do wielkości Zapasiewicz. Rozwijał się coraz bardziej Janusz Gajos. Fronczewski zdobywał wysoką pozycję teatralną. Szczepkowski, Voit, Walczewski i wielu innych, także z dawnego zespołu w tym ci, których nazwiska zrosły się z Teatrem Dramatycznym od początku jego istnienia: Łuczycka, Gołas, Pokora, przedwcześnie zmarły Józef Nowak. Naturalną rzeczy koleją zespół zasiliły nowe pokolenia aktorskie. Zabłysła Jadwigo Cieślak-Jankowska, dojrzewali Marek Kondrat, Marek Obertyn. I utalentowani najmłodsi wprost ze szkoły. Nie będę mnożył nazwisk, znaleźć je można i na innym miejscu. Te podane przykładowo starczą, aby wyznaczyć poziom i charakter aktorskiego zespołu. Zerwanie z naleciałościami naturalizmu, imitowaniem życia, rutyną uświęconych znaków formalnych na rzecz zagęszczonych środków teatralnych w budowaniu postaci i dochodzeniu do prawdy myśli i uczuć było realizacją idei, które urzekały Teatr Dramatyczny w jego bujnych początkach. Realizacją niepełną, wyraźną tylko w najwyższych osiągnięciach. One jednak z perspektywy historycznej liczą się przede wszystkim, decydują o ocenie ogólnej. Dzień powszedni niewolny od przeciętności, rzeczy poprawnych i mniej udanych, czy zgoła chybionych, zaciera się w cieniu przeszłości.
Stałym reżyserem pozostał Ludwik René. Działał tu od początku aż do swej emerytury w roku 1982. Jednakże mnogość reżyserów komponujących przedstawienia sięgnęła rekordu. Naliczyłem ich 28 w ciągu dziesięciolecia. Reżyserowali aktorzy z zespołu (łącznie z dyrektorem), wybitni twórcy z zewnątrz, debiutanci młodzi w latach lub w zawodzie. Poszukiwano nowych ludzi do realizowania różnorodnego repertuaru na trzech scenach, bo od roku 1978 przybyła jeszcze Sala Wystawowa. Dążenie godne uznania nie sprzyjało jednak – wobec rozmaitości uzdolnień i postaw stworzeniu jednolitego oblicza artystycznego teatru. Najmocniej odbił się na nim Jerzy Jarocki. Każde jego przedstawienie było wydarzeniem: prapremiera w teatrze zawodowym Ślubu Gombrowicza, Rzeźnia i Pieszo Mrożka, Król Lear Szekspira, Mord w katedrze Eliota. Tragiczna śmierć przerwała świetnie zapowiadającą się twórczość Witolda Zatorskiego poświadczoną Kubusiem fatalistq Diderota, Mizantropem Moliera, czy Skizem Zapolskiej. Maciej Prus otrzymał nagrodę im. Konrada Swinarskiego za Noc listopadową Wyspiańskiego. Na koniec głęboko ujęty i celnie skomponowany Ksiądz Marek Słowackiego (z Zapasiewiczem i Cieślak-Jankowską) dał dowód nieprzeciętnego talentu Krzysztofa Zaleskiego. Te i inne przedstawienia ingerowały we współczesność - z biegiem lat coraz dobitniej nie przez sztucznie naciąganą aluzyjność, ale przez sens metaforyczny docierający do spraw istotnych w problemach naszego życia.
Żywotność Teatru Dramatycznego przejawiała się w różnych kierunkach. Działał jego główny ośrodek wielce udanego sezonu Teatru Narodów w Warszawie w 1975 roku, a potem od roku 1980 Międzynarodowych Spotkań Teatralnych pomyślanych jako biennale. Odbywały się nadal z niesłabnącym powodzeniem Warszawskie Spotkania Teatralne. Sam teatr wędrował na występach za granicą: Włochy, RFN, Węgry, Jugosławia.
Wszystko to urwało się w roku 1982. Wraz z dymisją Holoubka, nowymi posunięciami personalnymi i organizacyjnymi - rozbił się zespół, odeszli jego protagoniści. Jedna z najważniejszych scen stolicy straciła znaczenie. Rozpoczął się dramat Teatru Dramatycznego. Łatwo zniweczyć, trudno odbudować. Próby ratowania okazały się daremne. Pięć lat nie zapisało się niczym godnym uwagi na kartach dziejów tej sceny. Dziejów, w których wzloty, wahnięcia i upadki ukazywały się w zależności od tego, co działo się w kraju, polityce kulturalnej, w ogóle polityce. Wystarczy skojarzyć znaczące daty tu przytaczane. Wśród nich trzeba umieścić też rok 1987. Nowe kierownictwo teatru, powroty aktorów, twórcze zamierzenia - otworzyły perspektywę na lepszą przyszłość, przezwyciężenie złej passy. Będzie to zapewne inny teatr. Inne czasy, inne zadania. Ale nadzieja odzyskania dawnej rangi jest w pełni uzasadniona. Tą nadzieją ożywiony Teatr Dramatyczny wkracza w swoje następne trzydziestolecie.
1. Konstanty Puzyna, Teatr Dramatyczny w Warszawie 1955 - 1959, [w] “Pamiętnik Teatralny” 1965, z. 3 - 4.